Rozdział pierwszy



Może spróbuj mnie zrozumieć?



          W swoim pokoju zastałam ogromny bałagan. Większość rzeczy, które dotychczas miały swoje miejsce w szafkach, czy na biurku, teraz poniewierały się gdzieś na podłodze. Porozrzucane tu i ówdzie, w kompletnym nieładzie, przysłoniły ją sobą niemal całą oraz część łóżka. Wytworny wystrój wnętrza zawdzięczam tylko i wyłącznie utalentowanym panom policjantom, którzy kilka dni wcześniej wparowali tu i zaczęli przewracać mój mały świat do góry nogami od tak, w poszukiwaniu moich domniemanych zapasów. Nie znaleźli jednak ani grama podejrzanych substancji (tylko kompletny idiota mógłby przypuszczać, że trzymam narkotyki we własnym domu - cóż, wszystko się zgadza) i tak szybko jak się pojawili, również zniknęli, zostawiając to, co zastaję tu teraz, znów. 
Ojciec chyba uważa, że sama to sprzątnę. Poczucie humoru tego człowieka nie zna granic!
To wcale nie jest tak, że go nienawidzę, że robię mu na złość, bo jestem rozpieszczonym bachorem, któremu ciągle mało i świadomie niszczę swoje zdrowie, bo od nadmiernego bogactwa przewróciło mi się w głowie. To co robię to swego rodzaju wołanie o pomoc. Gdy zaczynałam, miałam cień nadziei, że postara się i wyciągnie mnie z tego, nim naprawdę w to wpadnę. Jednak on nie słuchał, nie rozumiał. Nie chciał zrozumieć, choć próbowałam tłumaczyć. Wielokrotnie. Dziś oboje wiemy, że dla mnie jest już za późno, że to kwestia czasu, że niedługo skończę wśród bezdomnych, ostatkami sił żebrząc u przechodniów o trochę pieniędzy na kolejną działkę. Dlatego on i jego wspaniała żona za wszelką cenę próbują się mnie pozbyć, najróżniejszymi sposobami. Nie jestem mile widziana w tym domu, w końcu swoim zachowaniem plamię nieskazitelnie czystą opinię mojej nowej rodziny
Gdyby nic mnie tu nie trzymało, pierwsza zaproponowałabym tą cholerną szkołę w Queens. Mogłabym i tam kupić narkotyki od miejscowych dilerów, a i w szkole pewnie znalazłby się ktoś, kto chętnie by mi je sprzedał. Poradziłabym sobie jakoś, jestem pewna. Jednakże mam tu też matkę i nie mogę jej zawieść. Matkę, którą mój ojciec porzucił od tak, z dnia na dzień, nawet się zbytnio nie tłumacząc. 
Znam jedną z przyczyn kryzysu, jaki przechodziło wtedy małżeństwo moich rodziców. Mama od pewnego czasu zaczęła pić i choć nie była przy tym agresywna, ojcu bardzo to przeszkadzało. W końcu i ona, zupełnie jak ja teraz, nie pasowała do perfekcyjnego Philla Wrighta, człowieka sukcesu. Brzydzę się własnym nazwiskiem.
Właściwie, nigdy nie rozmawiałam z nią o tym, dlaczego wpadła w ten cholerny nałóg. Kochałam i kocham ją mimo, że krzywdziła i siebie i mnie. Myślę, że przyczyną mógł być stres, z którym musiała sobie radzić zarówno w pracy jak i w domu. Musiała, ale jednak nie poradziła sobie. Czy tylko ja potrafię zrozumieć, że każdy człowiek ma prawo do słabości? Ojciec nie potrafił. Wolał wymienić ją na tą kretynkę, zamiast pomóc mamie na powrót stanąć na nogi.
Gdy wzięli rozwód, sąd ku mojemu początkowemu zdziwieniu, opiekę nade mną przydzielił mojemu ojcu. Jednak w późniejszym czasie zrozumiałam, że kierował się sytuacją, w której znajdowali się oboje. Mój ojciec posiadał firmę zajmującą się produkcją maszyn jutra, natomiast matka straciła pracę po tym, jak wpadła w nałóg i pomieszkiwała w jakiejś kamienicy na obrzeżach miasta, więc było u niej krucho z pieniędzmi. Mimo to, nie odwróciłam się od niej. Staram się jej pomóc na wszelkie, możliwe sposoby i gdy ukończę osiemnaście lat, zamieszkamy razem. O ile dożyję tych osiemnastu lat.
Myślę, że mój ojciec usiłuje od dawna zapomnieć o swojej przykrej przeszłości. Najpierw na dobre wyrzucił ze swojego życia wspomnienia o mamie, a teraz pracuje nad tym, by pozbyć się i mnie. Cieszę się, nie potrzebuję jego pamięci o mnie. Dla mnie on już nie istnieje.

          Wstałam wczesnym rankiem, nieco osłabiona. Dobrze wiedziałam, że jestem na głodzie, już wcześniej byłam lekko rozkojarzona. Niestety, ostatnią działkę skonfiskowała mi wczoraj policja.
Natychmiast rzuciłam się ku szafce nocnej, w której trzymam swoje oszczędności. Dostrzegłam kilka drobnych monet na samym dnie szuflady, jednak nie mogłam ich dosięgnąć, ponieważ była popsuta i otwierała się tylko do połowy. Zaczęłam histeryzować. W przypływie emocji wyrwałam ją i wysypałam całą jej zawartość na podłogę, nie zważając nawet na to, że mogę kogokolwiek obudzić. Poczęłam grzebać drżącymi rękoma w różnych, drobnych duperelach. Niestety, znalazłam tylko niecałe pięć dolarów, a to, czego potrzebuję kosztuje kilkanaście razy więcej. Dobrze wiedziałam, że nie uda mi się już pożyczyć niczego od ojca. Wszystkie pieniądze, które miał przy sobie, schował wczoraj do sejfu, a mi nie udało się poznać kodu, choć wielokrotnie przeszukiwałam sterty papierów w jego biurze i kilkakrotnie podglądałam, gdy go wpisywał.
Potrzebowałam czegokolwiek, byleby choć na chwilę otumanić swój umysł. Dobrze wiedziałam, że o tak wczesnej porze na ulicach są tłumy. Chwyciłam ciemną bluzę, narzuciłam kaptur na głowę i wyszłam z domu najciszej, jak to było możliwe.
Szybkim krokiem zmierzałam do centrum i weszłam w zbiorowisko ludzi ze spuszczoną głową, byleby nie zwrócić na siebie choćby cienia uwagi. Co chwilę kątem oka wypatrywałam jakichś łatwych celów. Sama nie byłam do końca pewna, czego właściwie szukam. Chciałam jak najszybciej zdobyć choć trochę pieniędzy. Po dwudziestu minutach ciągłego przeciskania się i błądzenia, to tu to tam, niemal straciłam nadzieję.
Nagle zauważyłam kobietę zmierzającą ku mnie. Od razu spostrzegłam, że była ubrana dosyć niecodziennie, wyjątkowo szykownie. Akurat była bardzo zajęta rozmową przez telefon, w drugiej dłoni dostrzegłam portfel, który trzymała jakby od niechcenia, wraz z masą uchwytów od jakichś toreb. Była nimi niemal obładowana. Przyśpieszyłam kroku, kilka sekund później wpadając na nią, niby to przypadkiem. Kobieta zachwiała się, a ja szybko chwyciłam jej portfel, wepchnęłam go do kieszeni, przeprosiłam uprzejmie i nim się obejrzała, zniknęłam w tłumie.
Szybko skręciłam w jakąś wąską, boczną uliczkę i przystanęłam na chwilę przy ceglanym murze, oddzielającym podwórko jednej, wyniosłej kamienicy, od drugiej. Z bojaźnią dotknęłam wypukłej kieszeni. Próbowałam upewnić się, że to, co stało się dosłownie przed chwilą, było prawdą. O stokroć wolałabym, by okazało się kłamstwem. Powoli wsunęłam dłoń po portfel, wyciągnęłam go i przyjrzałam mu się dokładnie. Obróciłam go kilkakrotnie w rękach.
Adrenalina sprawiła, że serce zabiło o wiele gwałtowniej, czułam, jakby miało za moment zmiażdżyć mi żebra i wyskoczyć z piersi, natomiast skronie zwilżył mi zimny pot. Odetchnęłam głęboko, po czym rozglądając się nerwowo, ponownie ukryłam skradzioną rzecz, jednak tym razem pod bluzkę, przytrzymując go kurczowo dłońmi ukrytymi w kieszeniach bluzy.
Czułam się okropnie poniżona, równocześnie bojąc się, do czego następnym razem zmusi mnie głód? Do kolejnej kradzieży? A może zabójstwa?
Niemal wzdrygnęłam na samą myśl o tych okropieństwach, jednak najgorsze i tak miałam już za sobą. Dobrze wiedziałam, że wkrótce stanie się dla mnie zupełnie obojętne, co będzie działo się z moim ciałem. Ważniejsze będzie dla mnie, by zdobyć odpowiednie środki, które pozwolą mi choć na chwilę je opuścić. One pomogą mojej duszy odłączyć się od ciążącego jej truchła i wznieść się ponad chmury. Pewnego dnia odejdę bezpowrotnie.

          Udałam się na przedmieścia, gdzie zawsze mogłam liczyć na tani towar wysokiej jakości. Postanowiłam jednak trochę poczekać z zakupem czegoś na szybką poprawę samopoczucia. Chciałam odwiedzić matkę. Od ponad miesiąca się nie widziałyśmy, głównie przez moje problemy z prawem, a za nic w świecie nie chciałam jej zaniedbywać.
Po kilku minutach w oddali, gdzieś na tle wielkiej fabryki zamajaczyły trzy rzędy zaniedbanych kamienic. Mimo dość przytłaczającego klimatu, który tu panował oraz okropnego smrodu, wydobywającego się z pobliskiego śmietniska, lubiłam tu przychodzić, ze względu na mamę. Wiedziałam, że jej się nie przelewało, więc natychmiast, w miarę dyskretnie, sięgnęłam do pięknie zdobionego portfela i pierwszy raz, odkąd go ukradłam, zajrzałam do środka. W pojedynczych kieszonkach znajdowało się kilka kart kredytowych, jakiś kupon oraz dowód, jednak nie miałam ochoty poznawać imienia czy nazwiska tej wyjątkowo odzianej paniusi, więc sięgnęłam po pieniądze. Wyciągnęłam dość spory plik banknotów, a i to nie było wszystko, co znajdowało się w środku. Na oko trzymałam właśnie w dłoniach około pięćset dolarów. Miałam nadzieję, że choć odrobinę poprawię sytuację mamy w tym miesiącu.
Gdy zauważyłam, że zbliżam się do podwórka, schowałam szybko swoją zdobycz i podbiegłam do starych, podniszczonych drzwi, których czas i ludzie wyjątkowo nie oszczędzili. Domofon był od dawna zepsuty, więc bez większych wstępów, chwyciłam za klamkę i pchnęłam mocno. Ani drgnęły.
Cholera, znów się zacięły.
Zrobiłam dwa kroki w tył i kopnęłam z całych sił, a te zaskrzypiały ciężko i z hukiem odbiły się od ściany. Ruszyłam na schody.
Wchodząc do jej mieszkania, nigdy nie pukałam, ponieważ był to mój własny dom. Tu czułam się jak u siebie, o wiele bardziej niż u ojca, jednak nikogo to chyba zbytnio nie dziwi.
- Audrey! - przywitała mnie ciepło niemal od progu.
Nic się nie zmieniła od ostatnich odwiedzin. Jedynie jej kuchenny fartuszek przyozdobił się w kolejne plamy. Włosy kompletnie jej wypłowiały, a na twarzy pojawiły się kolejne zmarszczki. Wyglądała na przemęczoną, dobrze wiedziałam, że mimo pracy, której się podjęła i części majątku, którą zmuszony był oddać jej ojciec (co oczywiście uczynił z ciężkim sercem), ledwie wiązała koniec z końcem. Mimo to, ani razu mi się nie skarżyła.
Czasem zastanawiałam się, ile właściwie pieniędzy dostała i dlaczego zbyt mało, by starczyło jej na życie? W pewnym momencie dopuściłam do siebie myśl, że może wróciła do nałogu, jednak ani razu nie zastałam jej choćby lekko wstawionej, a bywałam u niej niemal codziennie. Szybko jednak moje zmartwienia zastąpiły kolejne, inne, dotyczące mnie.
- Usiądź. Może napiłabyś się czegoś? - wyściskała mnie i ucałowała, po czym zaprowadziła do kuchni i posadziła przy stole.
- Tak, pewnie. - mruknęłam, czekając na moment, gdy odwróci się, by wyjąć z szafki czystą szklankę. Gdy to uczyniła, natychmiast sięgnęłam ku portmonetce i wydobyłam z niej czterysta dolarów. Oddałabym jej wszystko, co do grosza, niestety bałam się, że jeśli w najbliższym czasie niczego nie wezmę, stracę rozum.
Chwilę później postawiła przede mną szklankę z sokiem. Uśmiechnęłam się ku niej i położyłam na blacie kilka banknotów. Na chwilę zastygła z nieco przerażoną miną.
- Ależ... kochanie, skąd te pieniądze?
- To moje oszczędności - skłamałam. - Proszę, weź je. Wolę pozbawić cię zmartwień, niż wydać je na jakieś głupoty.
- Nie mogę tego przyjąć. Nie. - powiedziała stanowczo.
- Ale mamo... ja proszę - nasze spojrzenia na moment się spotkały. Dobrze wiedziałam, że i tym razem ulegnie.
Długo się wahała.
- Dobrze... dobrze wezmę je kochanie, dziękuję, ale pod warunkiem, że zjesz ze mną śniadanie - odrzekła wesoło.
Kątem oka spojrzałam na zegarek. Wpół do dziesiątej. Och... cholera! Przeklęty szpital!
Natychmiast się poderwałam.
- Coś się stało? - mama dotknęła niepewnie mojego ramienia.
- Nie... tak, powinnam być w domu. Muszę zapłacić odszkodowanie tej dziewczynie, którą... pobiłam. Ojciec wymyślił, że sama sobie na nie zarobię. Ciotka Ann załatwiła mi pracę w swoim szpitalu, miała dziś rano po mnie przyjechać... - zagryzłam dolną wargę.
- Twój tata wspominał mi o tym wczoraj, gdy do mnie dzwonił. Porozmawiamy o tym później - mruknęła nieco surowym tonem. - Tymczasem leć do szpitala, powiem mu, że byłaś u mnie.
- Dziękuję, mamo! - pocałowałam ją przelotnie w policzek i wybiegłam z domu, kurczowo przytrzymując się za brzuch, gdzie pod bluzką ukryta była skradziona portmonetka.

          Zdyszana, wbiegłam na teren szpitala. Zatrzymałam się dopiero przy recepcji, po drodze wytrącając z równowagi dwie starsze panie, spacerujące w parku, który otaczał placówkę.
Oparłam się o blat na recepcji.
- Szu...szukam doktor Owen... czy mogłaby... mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdę jej gabinet? Miałam tu pracować jako... Jestem Audrey Wright... - mamrotałam, zdyszana.
Kobieta siedząca przy obszernym biurku oderwała się od pracy na komputerze, poprawiła okulary, które niebezpiecznie zsunęły jej się z nosa, po czym zaczęła szperać w papierach.
- Audrey, miałaś się stawić o punktualnie o dziewiątej, to jest szpital, tu nie toleruje się spóźnień - spojrzała na mnie obojętnie, po czym wróciła do poprzedniego zajęcia. Już miałam ponownie spytać, gdzie mogę znaleźć ciotkę, gdy usłyszałam: - Pierwsze piętro, korytarz po lewej, pierwsze drzwi na prawo.
- Dziękuję!
Oddaliłam się od recepcji w poszukiwaniu windy. Była tylko kilka kroków dalej, na szczęście. Stanęłam naprzeciw obszernych, żelaznych drzwi i nacisnęłam guzik. W pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie, więc ręką chwyciłam się ściany. Czułam się beznadziejnie, jakby głód zaczął powoli wyżerać mi organy. Przez tę całą pracę nie miałam czasu, żeby kupić sobie chociaż jednego, głupiego skręta.
Zaczęłam się chwiać, gdy usłyszałam cichy dźwięk i drzwi rozsunęły się.
Nieźle się umęczyłam, nim trafiłam do gabinetu ciotki, zapewne dlatego, że ledwie się do niego doczołgałam. Całe moje ciało dygotało, ledwie zdołałam nad nim zapanować, gdy zapukałam cicho, by po chwili usłyszeć głuche Proszę!.
Ostrożnie wślizgnęłam się do środka.
- Och! Audrey, bój się Boga, dziewczyno! - zawołała, podnosząc się z krzesła. - Wyglądasz okropnie, gdzieś ty była!? - zbliżyła się ku mnie i chwyciła za ramiona.
- Ciebie również miło widzieć - syknęłam, wyswobadzając się z uścisku.
- Przyjechałam po ciebie dziś rano, jednak cię nie zastałam - mruknęła oskarżycielskim tonem. - Zachowujesz się wyjątkowo nieodpowiedzial...
- Byłam u matki - skwitowałam. Ucichła.
- I... jak się czuje? - jakby wstrzymała oddech.
- A jak niby miałaby się czuć? 
Miałam wrażenie, że na krótką chwilę przerażenie przemknęło przez twarz mojej ciotki, pobudzając minimalnie jej źrenice. Zmrużyłam powieki.
- Och... nieważne, zajrzę do niej po południu. - rzekła wymijająco. - Twój ojciec omal nie wyszedł z siebie dziś rano.
Dziwne, że nagle zeszła na temat ojca, zważywszy, że i jego nie trawi.
- Cóż, ostatnio dość często opuszcza ciało - westchnęłam, opuszkami palców nerwowo jeżdżąc wzdłuż zamka błyskawicznego, u dołu bluzy. 
- Ja od samego początku mówiłam, że decyzja sądu to czysty kretynizm. Oddać dziecko pod opiekę rodzica, który w ogóle się nim nie interesuje! Jak zasobność portfela może być ważniejsza niż uczucia, które łączą matkę i córkę!?
- No proszę, to chyba jedyna kwestia, w sprawie której niemal całkowicie się z tobą zgadzam - z trudem uniosłam kąciki ust, krzywiąc je w uśmiechu.
Nic nie odpowiedziała. Dobrze wiedziałam, że zgodzić się ze mną to dla niej największe upokorzenie, więc postanowiła moją uwagę przemilczeć. Myślimy podobnie tylko dlatego, że Ann nareszcie znalazła powód, dla którego wciąż może pielęgnować nienawiść do ojca. I na mnie przyjdzie pora.
- Powróćmy do twojego dzisiejszego niewyglądu - rzuciła nagle, a ja zadrżałam. Czyżby knuła intrygę przeciwko mnie i uszykowała już dla mnie jakiś przytulny szpitalik pod gruszą, gdzie do końca życia gniłabym w pokoju bez klamek? - Masz jakieś problemy, Audrey? Może zmagasz się z objawami jakiejś choroby, o której nie masz pojęcia? Pozwól mi się zbadać, dziecko.
O zgrozo, doktor Jekyll i mister Hyde?
- Wykluczone - oburzyłam się. - Porozmawiajmy o rzeczach ważnych. Pieniądze. 
Zaśmiała się gburowato.
- Do pewnych spraw podchodzisz zupełnie jak twój ojciec. 
Zauważywszy mój niemalże zabójczy wzrok, ucięła temat i podjęła ten, który narzuciłam ja.
- Wraz z twoim ojcem ustaliłam, że miesięcznie będziesz zarabiała trzysta dolarów. Jako, że na całkowitą spłatę odszkodowania masz sześć miesięcy, akurat wyrobisz się przed terminem.
- Słucham? Trzysta dolarów? To psie pieniądze!
- Proszę, nie udawaj, że masz jakiekolwiek pojęcie o finansach i nie waż się kręcić nosem! - zbliżyła się ku mnie. - Gdybyś choć trochę myślała o tym, co robisz, nie byłoby nas tutaj.
- A co ze szkołą? - ożywiłam się nagle. - Wakacje kończą się za niecały miesiąc, a ja przecież muszę chodzić do szkoły! - poczułam cień nadziei, że może w jakiś sposób uda mi się uwolnić od tego ponurego szpitala, nim całkowicie przesiąknę wszechobecną sterylnością.
- Będziesz pracowała popołudniami, od razu po szkole. W tygodniu pielęgniarki będą cię oszczędzać, żebyś miała czas na naukę, natomiast w weekendy...
- Weekendy? Popołudnia? Chyba sobie żartujesz! - prychnęłam. 
- Witamy w świecie dorosłych! - uśmiechnęła się wrednie, po czym podeszła do jednej z szafek i wyciągnęła jakiś biały uniform. - A teraz przebież się w to i zmykaj do pokoju pielęgniarek.
- Chyba sobie...
- Natychmiast! - ryknęła, aż podskoczyłam.
Ulotniłam się więc.
          Przebierałam się w łazience. Swoje rzeczy równo złożyłam i odłożyłam na bok. Na wierzchu sterty leżał ów portfel, dowód mojej zbrodni. Zagryzłam wargę.
Gdy tylko byłam gotowa, chwyciłam portmonetkę i wyciągnęłam z niej ostatnie banknoty, które ukryłam w kieszeni spodni, natomiast dowodów pozbyłam się poprzez wyrzucenie ich do kosza na śmieci. Mało subtelnie, ale cóż.
W tym obrzydliwym odzieniu wyglądałam jak kompletna kretynka, ale musiałam to przeboleć, jakkolwiek, nie miałam wyjścia. Pod drzwiami od toalety ujrzałam Ann. Zaprowadziła mnie do pomieszczenia, w którym urzędowały pielęgniarki. 
- Masz się stąd nie ruszać dopóty, dopóki któraś z sióstr nie zawoła cię do pomocy lub nie przydzieli ci zadania, rozumiesz? Nie chcę sytuacji, gdy któraś z nich biega po piętrach, szukając cię.
- Oczywiście. 

Oczywiście. Oczywiście nie miałam najmniejszego zamiaru zostawać tam dłużej, niż tyle, ile czasu ciotce zajmie droga z powrotem do gabinetu. Gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi, wyszłam, by rozejrzeć się trochę po korytarzu. Jego ściany zapełnione były gablotkami z tablicami korkowymi w środku. Te z kolei były obładowane dużą ilością broszur oraz wycinków z gazet na temat zdrowego odżywiania, szkodliwych promieni UV, sposobów na utrzymanie kondycji, uzależnień... Znam każdą z nich na pamięć. W szkole wciskają nam takie ulotki i każą nam czytać je na głos, przy całej klasie, byśmy je przyswoili i wzięli sobie do serca to, co jest tam napisane. To niedorzeczne. Jak mam brać pod uwagę opinię kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia ani z alkoholem, ani z narkotykami, ani nawet z papierosem! Jak mam słuchać porad kogoś, kto na dany temat nie ma w ogóle pojęcia!?
- Hej! Audrey!
Odwróciłam się.
- Szukam cię i szukam, miałaś być w pokoju! - ku mnie zmierzała jakaś kobieta, zapewne jedna z pielęgniarek. Od razu wzbudziła we mnie odrazę, gdy tylko dostrzegłam sposób w jaki się poruszała. Kręciła tyłkiem jakby co najmniej walczyła z hula-hopem.
- Daleko nie odeszłam - wróciłam do lektury idiotycznych artykułów. Pstryknęła mi palcami przed nosem. Wywróciłam oczami.
- Dość tego obijania się! Chodź ze mną, zmienimy pościel w jednej z sal. To na trzecim piętrze. Właśnie wywieziono stamtąd ciało do kostnicy. Musimy posprzątać po tym biedaku - westchnęła. Wzdrygnęłam się.
- Brzmi kusząco. - uniosłam brwi i popchnęłam wózek z pościelą.
Gdy tak szłyśmy wzdłuż korytarza, mój wzrok błądził wśród kolejnych sal. Tu nie działo się nic nadzwyczajnego, pacjenci albo drzemali, albo czytali książki.
Coś wyrwało mnie z głębokiego zamyślenia.
- Siostro! - zatrzymałam się, podczas gdy pielęgniarka szła dalej. Po chwili odwróciła się.
- Och, rusz się, Audrey!
- Ktoś potrzebuje pomocy, słyszałam - wskazałam na jedną z sal. - Zaczekasz na mnie?
- Nie mam zbyt wiele czasu, poradzę sobie sama, a ty sprawdź o co chodzi - wróciła po wózek. - Tylko - zatrzymała się w półkroku i pogroziła mi palcem. - Mam nadzieję, że to nie jest twój sposób na wymiganie się od pracy?
- Skąd!
Zmierzyła mnie i prędko odeszła, a ja weszłam do sali.
- Siostro?
Na jednym z łóżek leżał chłopak. Gdy mnie spostrzegł, natychmiast podniósł się na jednej ręce. Druga, leżała w gipsie, oparta o jego brzuch.
- Tak?
- Wstyd się przyznać, ale trochę nabałaganiłem - uśmiechnął się półgębkiem, nie odrywając ode mnie wzroku. Wskazywał na zbitą szklankę poniewierającą się na podłodze oraz trochę rozlanej wody.
- Zaraz się tym zajmę - odrzekłam bez większych emocji, gdy zauważyłam, że z jego dłoni na zdrowej ręce sączy się krew. - Ty krwawisz - jęknęłam. Nie przepadałam za widokiem krwi. Wzbudzał we mnie odrazę i sprawiał, że drętwiały mi dłonie.
- Och, to nic wielkiego.
- Mu-muszę to opatrzyć - ulotniłam się z pokoju nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wolałabym tam nie wracać, jednak nie mogłam zostawić go takiego. Oparłam się o ścianę. Pragnęłam spotkać jakąś pielęgniarkę i posłać ją do chłopaka. Jak na złość, żadna się nie pojawiała. Poszłam więc po apteczkę i wróciłam do sali. Usiadłam na brzegu łóżka, chwyciłam go za dłoń i ułożyłam na swoich kolanach. Przemyłam ranę wodą utlenioną, starając się nie myśleć o krwi, którą umazałam własne dłonie.
- W porządku? Jesteś potwornie blada - usłyszałam nagle. Zwróciłam ku niemu swój wzrok.
- Tak... tak, w porządku - przełknęłam ślinę, ostrożnie obwiązując mu dłoń bandażem.
- Pielęgniarka, która boi się krwi... coś nowego - zaśmiał się cicho. - Swoją drogą, czy ty nie jesteś aby trochę za młoda...?
- Nie jestem pielęgniarką.
- Więc co tu robisz? - podniósł się do pozycji siedzącej.
- Przyjęli mnie jako pomoc - rzekłam siląc się na obojętność. Nie miałam ochoty mu się spowiadać, jednak coś mnie ku niemu ciągnęło. Ani razu nie spojrzałam mu w oczy, mimo to wydawały mi się wyjątkowe. Obserwowałam je kątem oka. Ich błękit nieco mnie obezwładnił. Gdy czułam jego wzrok na sobie, stawałam się spokojniejsza. Zapomniałam nawet o tym, jak bardzo pragnęłam otumanić swój umysł choć na krótką chwilę.
- Pomoc? Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Dlaczego? - dopytywał.
- Nieistotne.
Zatrzasnęłam apteczkę, podniosłam się i opuściłam salę. Nie mogłam znieść jego dociekliwości. Co mogłabym mu powiedzieć? Nie miał o mnie pojęcia. Gdy poznałby prawdę, byłby kolejnym, który oceniłby mnie po pozorach. Po czynach, których nawet nie jestem w pełni świadoma...
Zresztą, nie znałam nawet jego imienia. Zupełnie mnie nie obchodził. 

Prolog


Oto początek mojego końca.



          Westchnęłam ociężale, spoglądając spode łba na przeuroczą panią komisarz, którą mam nieprzyjemność oglądać w tym miesiącu już po raz trzeci. Śmiem twierdzić, choć mogę się mylić, że ona również nie darzy mnie zbytnią sympatią.
- Historia lubi się powtarzać, co? - zaszczebiotała, rzucając na stolik, przy którym siedziałam, maleńki woreczek, którego spód wypełniony był białym proszkiem. - Znaleźliśmy to w twojej kurtce. Jaką historyjkę sprzedasz nam tym razem, moja droga? - nachyliła się nade mną, tak, bym mogła poczuć kiedy ostatnio zażywała kąpieli.
- Nie przypominam sobie, byśmy przechodziły na ty. Choć, nie mogę wymagać od pani manier. Sądząc po pani zapachu, wychowały panią zwierzęta - odwróciłam wzrok, choć kątem oka dostrzegłam, że jej twarz oblała się purpurą.
- Posłuchaj mnie, smarkulo! 
- Dzień dobry, zostałem tu wezwany w sprawie mojej córki. Chciałbym wiedzieć co tym razem przeskrobała?
Jeszcze Ciebie tu brakowało, pomyleńcu.
- Dzień dobry, w przeciwieństwie do pana córki, bardzo miło mi pana widzieć! - aha, wiedziałam! - Cóż, pańska córka znów posiadała przy sobie narkotyki. Myślę, że tym razem nie obejdzie się bez procesu.
- Przyślę do pani mojego prawnika, tymczasem pozwoli pani, ale zabiorę tę niesforną dziewuchę do domu - wymienili uśmiechy i już po chwili zostałam brutalnie wyciągnięta z pokoju przesłuchań. Ojciec przez całą drogę do samochodu klął pod nosem, a uwierzcie mi, ten człowiek nie bluźnił, nawet w obliczu moich wcześniejszych, bardzo odważnych ekscesów.  
Nie zdołałam nawet zatrzasnąć za sobą drzwi samochodu, gdy rozpoczął się monolog.
- Audrey, czy ty do jasnej cholery nie potrafisz zrozumieć, że jeszcze jeden taki wybryk i wylądujesz w poprawczaku? Nie mogę wydawać wszystkich pieniędzy na najlepszych urzędników, by pomagali mi cię wiecznie wyciągać z kłopotów! Myślisz, że nie wiem, że podkradasz mi pieniądze na te świństwa? Spójrz na mnie! - wrzasnął, spoglądając w lusterko wiszące tuż nad jego głową. Zwróciłam wzrok ku odbiciu jego oczu. - Mam cię serdecznie dość! Zszargałaś dobrą opinię naszej rodziny!
- Rodziny!? Ten dom wariatów śmiesz nazywać rodziną!? 
- Audrey, dość! - uderzył otwartą dłonią w kierownicę. - Wraz z Victorią zdecydowaliśmy, że jeśli nie poprawisz swojego zachowania...
- Kim ona jest, aby decydować o mnie?! - krzyknęłam, podirytowana, jednak widząc minę ojca, ucichłam, skubiąc paznokciami skórzaną tapicerkę.
- ...Odeślemy cię do szkoły z internatem w Queens. - mruknął cicho, zatrzymując wóz na czerwonym świetle. Ścisnął palcami nasadę swojego nosa, mrużąc powieki.
- Co? - jęknęłam, ledwie chwytając powietrze w płuca. - Nie... nie możecie... To przecież szmat drogi stąd!
- Owszem, możemy - odrzekł spokojnie, ruszając z piskiem opon. 
- Od razu zamknijcie mnie w psychiatryku! Wiem, że tego chcesz!
- Audrey...
- Nie, dość! Choć raz w swoim życiu zachowaj się jak mężczyzna i powiedz wprost, że chcecie się mnie po prostu pozbyć, bo niszczę wasz perfekcyjny, rodzinny obrazek! - w tym momencie samochód zatrzymał się tuż pod naszym domem. Wyszłam, trzaskając drzwiami. Wepchnęłam ręce do kieszeni, zaciskając zęby. Szczęka zaczęła mi dygotać, a pod powiekami zebrało się kilka łez, jednak nie okażę im choćby odrobiny uczuć. Nie zasługują na moje zaufanie, oboje. 
W drzwiach przywitała mnie Victoria, moja macocha. Całym sercem jej nienawidziłam. Rozbiła moją rodzinę i zrobiła to z całą przyjemnością. Gdy moi rodzice mieli gorszy okres, zauroczyła sobą tatę i reszta potoczyła się już szybko. Romans, ciąża, szybki rozwód, ślub... dziecko. 
Co prawda, kocham Emily, rodziny się nie wybiera, to nie jej wina, że jej matka jest... zwykłą szmatą, jednak jakaś cząstka mnie goreje zazdrością. Zazdroszczę jej miłości, jaką darzy ją mój ojciec. Miłości, która od początku do końca należy się mnie.
- Z drogi, chyba, że chcesz skończyć na oiomie - syknęłam, spoglądając Victorii prosto w oczy. Mimo, że zgrywała obojętną, dobrze wiedziałam, że w pewnym stopniu ją przerażam. Wyczuwała we mnie zagrożenie. 
- Audrey, jeszcze z tobą nie skończyłem! - usłyszałam tuż za sobą. Wbiegłam na schody, byleby jak najdalej od niego. - Dzięki mnie umorzono tę sprawę z posiadaniem narkotyków. Jednak proces o pobicie skończył się wyrokiem - zatrzymałam się w półkroku. - Na szczęście nie jest on surowy. Jako zadość uczynienie musisz zapłacić tysiąc dwieście dolarów odszkodowania - przygryzłam dolną wargę. - I nie licz już na mnie. Tym razem poniesiesz konsekwencje swoich czynów. - wzdrygnęłam. 
- I niby skąd mam wziąć tyle pieniędzy!? - odwróciłam się.
- Twoja ciocia, Annie zaproponowała, byś pracowała jako pomoc dla pielęgniarek w jej szpitalu. - zaśmiałam się gburowato. - I żebyś się nie zdziwiła, stawisz się tam i będziesz sumiennie wykonywać swoje obowiązki, w przeciwnym razie sprawa znów trafi do sądu, a ty powitasz Queens.
Praca i ja. Ja i praca. Te słowa nijak do siebie nie pasują.
- Od kiedy miałabym zacząć?
- Ciotka przyjedzie po ciebie jutro rano.
- Cudownie - uśmiechnęłam się kpiąco i pobiegłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. 
Nie cierpię siostry mojej matki. Od zawsze nie cierpiałam. Zresztą, z wzajemnością. Jakby się tak dłużej zastanowić, niewiele znalazłoby się osób, które od początku do końca, darzyłyby mnie sympatią, cóż.
Nie sądzę, bym wytrzymała w tym szpitalu dłużej niż kilka godzin, trudno nade mną zapanować, nawet mnie samej, więc Queens... szykuj się na mnie.